FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
LEGENDA O HELBREATH rozdz. 17
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum BLOOD and HONOR Strona Główna » Poezja » LEGENDA O HELBREATH rozdz. 17
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kala



Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Skąd: Aresden

 Post Wysłany: Czw 18:39, 30 Lis 2006    Temat postu: LEGENDA O HELBREATH rozdz. 17

Ogień cierpienia


Cisza się przedłużała.
- Ech tam, wszystko to wydarzyło się dawno temu, jeśli w ogóle się wydarzyło, nic nam nie zagraża – odezwał się Gunarios, gdzieś ze środka sali, przerywając meczącą cisze.
- Mówię wam, stary wszystko zmyślił by naciągnąć naiwnych na darowiznę, pewnie jaki handlarz z niego. Ha,ha! – ryknął śmiechem Adrini, kompan od stołu Gunariosa.
Pyzaty w zbroi Vikinga splunął na podłogę a cała reszta zaniosła się od śmiechu.
- My będziemy sławni a wy biedniejsi o cenne kamienie. Naiwniacy. Ha, ha! - Wyśmiewał Korgam w czarnej zbroi, który właśnie dosiadł do rozbawionych, podchmielonych kompanów. – Wypijmy za sławę!
- Wypijmy – zawtórowali, podnosząc kufle wysoko.
- Pożyjemy ,zobaczymy, jeden kamień, niewielka to strata, mamy ich wiele, a wy zachowujecie się jak ostatni obwiesie.- odgryzł się Tiritio i ściszył głos zwracając się do zgromadzony wokół własnego stołu.
- Co o tym myślicie?
- jestem pewien, że starzec u schyłku życia, nie ma powodu by okradać nas dla własnych korzyści. - stwierdził Rovan – W tym co opowiedział jest głęboka szczerość. Ja mu wierzę. A teraz wybaczcie przyjaciele, mam coś jeszcze do załatwienia.- Wstał i spojrzał w stronę dziewczyny, po czym udał się do swojej komnaty. Po chwili usłyszał ciche pukanie. Do środka weszła Yanet.
- Przyniosłam wszystko, tak jak chciałeś – rzekła układając starannie i bez pospiechu rzeczy, na komodzie stojącej w rogu pokoju.
- Yanet, wiesz ja zawsze chciałem…
Nie dała mu dokończyć, podeszła, wyciągnęła rękę, oparła o jego brodę a palec wskazujący położyła na ustach. Spojrzała głęboko w oczy i zobaczyła w nich siebie. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Nie chciała, by cokolwiek zauważył. Niby to przypadkiem odrzuciła lekko kręcone włosy do tyłu.
- Nie Rovan – powiedziała łagodnie, cicho, aksamitnie. – Nie mów nic czego mógłbyś żałować. To niczego nie zmieni.
Poczuł ciepło, nagle bijące z jej dłoni.
- Yanet…
- Nie Rovan, nie staraj się tłumaczyć. Rzuciłeś oskarżenie a Archi dokończył dzieła. I co ty myślałeś? Że teraz poplotkujemy wesoło jak dawniej? Między nami nie ma już przyjaźni. Nie ma nic. Ja ci nigdy nie wybaczę. Nigdy. Zresztą to bez znaczenia. Dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia.
Stała bardzo blisko, mówiąc prosto w twarz.
- Teraz skup się, to najważniejsze. Powiem ci a ty słuchaj. Maari – wyznała mi, że widziała zderzenie gwiazd i gwiezdny pył na niebie. Według niej oznacza to tylko jedno, a wiesz, że się nigdy nie myli, oznacza …zagładę. Czułam to zło, które pełznie w naszym kierunku. I ten starzec…
Opuściła rękę i pomału oddalała się ku drzwiom.
- Bądź zdrów i uważaj na siebie. J nie staraj się szukać czegoś… czego nie ma…a jeśli to znajdziesz, kiedyś znajdziesz, to i tak będzie za późno. Twoje oczy…
Został sam z sobą i ze swoimi myślami, w półmroku, na środku komnaty. Głos uwił mu w gardle, szarpał struny jakby łkać, wyć, krzyczeć…co ja narobiłem? Jestem głupcem, błaznem, oskarżyłem o coś czego nie zrobiła…I to jej głębokie spojrzenie po prostu ugina pode mną nogi.
Dlaczego? Dlaczego tak podle się czuję? Dlaczego jest mi z tym źle?
Nie myjąc się, nie rozbierając opadł na siennik. Pustka, martwota i apatia w zamykających się powoli oczach. Nic nie czuł , nie słyszał nawet jak Kazan wszedł do pokoju, jak ułożył się do snu.
Rano zbudził go przeraźliwy koci miauk, który dochodził z dachu przybudówki zaplecza, tuż pod oknem. Kocur właśnie przechodził stadium miłosne względem młodej kotki sąsiada. Wydawał przy tym odgłosy, które umarłego były w stanie zbudzić.
Rovan odwrócił głowę w stronę posłania Kazana. Zdziwiła go równiutko zasłana pościel …Czyżby nie spał tu tej nocy? Ach ci młodzi…gdzieś pewnie zabradziażył z kolegami. Może panienka zatrzymała go na noc? Uśmieszek pojawił się na ustach. Wstał umył się, przebrał i zszedł na dół. Swoje kroki skierował do sali jadalnej oberży a tam gwar i podniecenie.
- Witam, co się tu dzieje?
- witaj mości Rovanie, straszne wieści dochodzą zewsząd. Płaczą żony, kochanki, rodzice. Dzisiejszej nocy wielu mieszkańców zaginęło w nieznanych okolicznościach. Po prostu zniknęli jakby się rozpłynęli.
- Jak to zniknęli, ilu, kto? Mówcie żesz do cholery konkretnie, co się stało. Może gdzieś zabradziażyli razem z…- w tym momencie dostrzegł Kazana.
- Hmm Kazan widzę, że jesteś, dzięki bogu. – i zwrócił się do Giltasa – mów co wiesz.
- A wiec sprawdziliśmy od domu do domu, od raniusieńka, rozdzieliliśmy się na grupy i pytaliśmy wszystkich kto zaginął. Zresztą ludzie tu przybiegali z płaczem, mnóstwo też stoi pod Ratuszem, robią listę zaginionych. I wiesz, to wszystko co opowiadał, Belven Gellantara, to dzieje się tu u nas, O bogowie! Zaginęli wszyscy, którzy wykupili orby.
- Dalibóg, to nie koniec, wędrowni kuglarze, co dziś o świcie zjechali do miasta, donieśli co widzieli przeprawiając się przez pustynię na środkowej połaci Midllelandu. – dodał Qavtanus – A widzieli całe hordy najprzeróżniejszych bestyjki, zmierzających wprost na nas, na nasze miasto. Ledwie z życiem uszli. Gnali konie galopem, o mało ich nie zajeździli na śmierć. Jeden wóz ostał im się przed miastem, wywrócił się gdy przekraczali w poprzek płytkie koryto rzeki Midelki.
Do oberży weszła Maari.
- Czas apokalipsy, zagłada – wypowiedziała słowa jakby w transie hipnotycznym. – ot ketazcop acnok…
- księżniczko co mówisz? – zaczęli pytać zatrwożeni.
Nic nie odpowiedziała, wyszła powtarzając – ot ketazcop acnok…
- Co robić? Co robić? – pytania bez odpowiedzi – szukać zaginionych? Ale gdzie? Gdzie ich szukać?
- Nie szukać! - zdecydował Rovan – Skupmy się na słowach starca. Co on powiedział? Idzie do podziemi. A więc musimy zejść do kopalni. Pamiętajmy, że wyrobiska są rozległe i że głęboka na cztery piętra. Trzeba zebrać jak największą ilość ludzi i podzielić się na grupy. Odszukamy Belvena, bo jestem pewien, że od niego dowiemy się czegoś więcej. Zbiórka pod Ratuszem, załóżcie zbroję i zabierzcie najlepszą broń.
- Tak, spieszmy się, zacny dowódca dobrze prawi, działać trzeba z planem, inaczej już po nas.- Krzyknął Qavtanus – Ściga nas gniew bogów. – I wyszeptał cicho modlitwę – Boże miej nas swych wyznawców w opiece.
Rovan uzbrojony po zęby, udał się przed oblicze króla, który go przyjął bez zbędnych ceremoniałów.
- Rovnie, – przemówił z wysokości swego tronu – spójrz naród jest przerażony, zagubiony i zdezorientowany, w mieście chaos ,trwoga i panika. Jak donoszą wieści, armia potworów zbliża się do bram miasta zagrażając naszej egzystencji. Ludzie potrzebują wodza, który ich poprowadzi. Masz tedy dowódco, żelazny glejt, czyń swą powinność a prowadź naród do zwycięstwa. Niech ład weźmie górę nad chaosem.
- Przeciw złu królu Thorungusie – rzekł wódz – trzeba wystąpić z czystym sumieniem. W naszym mieście żyje mnóstwo obwiesiów, pogan i innych samolubnych, plugawych poszukiwaczy sławy, wystawiających na próbę bożą łaskawość. To będzie wyprawa przeciw złu. Bo każdy wysłannik Abaddona to wcielone zło. Ja zła nie mijam obojętnie, ja rozgniatam je pod stopą. J nie ważne jakie zło ma oblicze. Unicestwię każde.
Prosto od króla udał się pod ratusz. Tłumy rycerzy, magów, mieszczan i rodzin zaginionych zapełniały cały plac. Rovan skierował swoje kroki do Mistrza miasta, głównego rajcy Artina.
- Bramy zamknięte? – zapytał pospiesznie.
- Tak i zaryglowane od wewnątrz i podparte balami, solidne bramy, żadna siła ich nie pokona – odparł z przekonaniem rajca – Zresztą łucznicy ognistymi strzałami nie dopuszczą do bram żadnej bestyjki, choćby i rogatej i puklatej. Na murach straże wypatrują nadchodzących gadzin. A smoła w kotłach już wrze co by na powitanie zlać czerepy przebrzydłe z wysokości murów. A jak się, które zdoła na mur wdrapać to w rzyć kopniaka zarobi, że hej. Będą wiać ino migiem.
- W porządku, chociaż jedna sprawa załatwiona należycie.- Podsumował dowódca – Wbiegł na schody Ratusza i krzyknął.
- Kobiety i starcy do domów. Zostają rycerze i czarodzieje. Tylko ci , którzy są gotowi do poszukiwań i walki. Ci, którzy dla ratowania kraju są gotowi do największych poświęceń. Ci, którzy w imię honoru rycerskiego, gotowi są oddać krew a zapewniam, popłynie jej wiele na tę udręczoną ziemię.- Rozejrzał się, zostali prawie wszyscy, niewielu odeszło tak jak się spodziewał.
W tym czasie do bramy północnej zbliżył się posłaniec. Przyniósł wieści z sąsiedniego kraju Elwine i złożył raport Mistrzowi Miasta Arinowi.
- Jaśnie wielmożny panie, przynoszę wieści od królowej Yukany. W Elvine taka sama groza jak u nas. Belven Gallantara odwiedził także ich miasto, pojawił się również bohater. No i orby, te przeklęte. Ich kraj otaczają hordy potworów nie z tej ziemi. Rycerze udają się właśnie na poszukiwanie starca.
- To i czas na nas. – rzekł głośno Rovan – Nakazuję pełną uwagę, bo rozkazy, które za chwilę wydam dotyczą wszystkich. Dzielimy się na pięć grup. Jedna największa pod rozkazami Tiritia, broni miasta, druga pod Giltasem przeszukuje kopalnię na pierwszym poziomie. Giltas dobierz kilku najsłabszych, młodych wojowników i magów. Następna grupa pod wodzą Proxima schodzi na poziom drugi. Trzecią grupę silnych, doświadczonych mężów poprowadzi Sogul. Ostatnią grupę zabieram ja. Kazan idziesz ze mną, także Quen, Hed, Miltiados, Abigeilo, Bokserus, Etnavi, Egzekio, Azo i jeszcze jeden mag, Virek ty. Czy wszystko jasne? A i nie wdawać się w bójki z rycerzami z Elvine, nie pora i nie czas, mijać ich z daleka. Mamy misję odnaleźć Belvena i tego się trzymać. Grupa pierwsza i druga wchodzi przez zejście do kopalni z miasta, w pobliżu studni marzeń. Grupa trzecia i czwarta przez magiczny teleport w ratuszu. Ruszamy!
W ratuszu mignęła mu Yanet. Teleportem transportowali się do kopalni na poziom drugi tzw. Dungeon 2. Pospiesznie udali się do przejścia na poziom trzeci. Tam się rozdzielili. Grupa trzecia zaczeła przeszukiwać zgodnie z planem. Ostatnia grupa pobiegła w kierunku wejścia wiodącego na najniższy poziom, mijając po drodze małe grupy elvinów. W szparach wielkich hełmów, widać było ich oczy, zwykle wściekłe i wrogie, teraz przerażone i bezradne. Nie było czasu na postój i pytania. Gesty, zwykłe ludzkie odruchy, poprzez uniesienie ręki, były czytelne, oczywiste, wręcz przyjacielskie. Jakże ludzka nacja potrafi zjednoczyć się w obliczu katastrofy, w obliczu zła, pojednać we wspólnej walce, bez zbędnych słów, bez hołdów, obietnic. Odnaleźć starego człowieka to jedyny, nadrzędny cel jaki teraz przyświecał im, niedawnym wrogom. Biegli dalej bo cel był na końcu każdej drogi, każdy go miał z osobna i wszyscy razem. Z za ściany dobiegł ich głos Sogula.
- Karwa twarz, nie rozbiegać się, trzymać się grupy i przetrząsać zakamarki.
Rovan uśmiechnął się sam do siebie i biegł dalej na czele swojej grupy, krętymi ścieżkami, zabijając po drodze pomniejsze gadziny. W końcu dotarli do przejścia na niższy poziom kopalni. Zeszli do najniższych głębin ziemi. Do miejsca odrażającego, budzącego strach, miejsca odizolowanego od reszty świata. Rozejrzeli się. Kamienne ściany, nisze, zakamarki kryjące niebezpieczeństwa i ścieżki prowadzące do nikąd. Kamienne posadzki porozrywane kanałami wypełnionymi do połowy wrzącą, płynną lawą. Lawą wydobywającą się z epicentrum ziemi z samego jej jądra. Drgające złoto – czerwone płomienie języków ognia parzyły przez zbroję. Słychać było bulgot lawy, podstępnej, pazernej, czyhającej na swą ofiarę, którą jednym mlaśnięciem jęzora pochłonie w całości nie wypluwając nawet butów.
Przeszukali zachodnią część klucząc po zakamarkach, labiryntach. Nic…
- Trzeba przedostać się na tamtą stronę przepaści – rzekł dowódca, zatrzymując się – pójdziemy na południe, przetrzepiemy każdy kąt. Jak śladów Belvena nie znajdziemy to dalej na wschód prosta droga.
- Jak, jak tam się dostaniemy? – zapytał Kazan i spojrzał w dół, na falującą lawę. – Jaka gorąc, nie do zniesienia, nie mogę oddychać, zaraz się usmażę. Rozstęp zbyt daleki. W oparach żaru, przeciwnego brzegu nie widać. Co, mamy skakać na oślep?
- Oj, głupiś – tłumaczyła Tearis, która dołączyła do grupy w ostatniej chwili – widać żeś pierwszy raz tu.
- Jeśli piekło istnieje, to jesteśmy właśnie w jego otchłani. I nie w smak mi pchać się dalej, to grzech kumać się z diabłami za życia.
- Diabła Toś jeszcze nie widział, więc miej się na baczności – rzekł poważnie Hed – rozglądaj się bacznie a uważaj na ogromne, purpurowe, skrzydlate. Same te najgorsze, demoniczne tu spotkasz. Żadnych pomniejszych diablików, koziołków, kosmobrodych ani bazyliszków nie spodziewaj się. Tu są diabły demony, które zabijają szponami i czarami.
- W dół do mostu! – krzyknął Rovan i wskazał kierunek – Za mną!
Mostek spinający dwie krawędzie przepaści wyglądał na solidnie wykonany.
- A ta kładka wytrzyma? Przepaść pod nią na 20 sążni.
- Wytrzyma Kaziu, jak i inne wytrzymają a jest ich tu sporo.- uspakajał Miltiados.
- A skąd w ogóle takie mosty w tym piekle? – znowu pytał naiwnie Kaz.
- Te mosty – odpowiedział Egzekio – ogry dawnymi czasy budowały dla demonów, które lęgły się w samym środku kopalni. Demony płaciły ogrom słony grosz za przejście na drugą stronę i z powrotem. Ale się wycwaniły i przestały wracać. Rozpełzły się na całą okolicę i zdominowały swą siłą podziemie. I ogry puklate powolniaki poddały się ich władzy. Kiedyś żyły tu przyjazne człowiekowi trole. Hodowały tu odurzające grzyby. Po zjedzeniu ich przenosiłeś się w świat marzeń. Marzeń głęboko skrywanych przed światem. Niezła gratka urealnić świat marzeń, co? Ale trole nie uległy władzy demonów, odeszły stąd i zamieszkały w lasach pod miastem. Widać klimat im służy, bo się rozmnożyły do niebagatelnych rozmiarów. No i się stały wrogie nam za sprawą złego. Ale mniejsza z tym.
Tymczasem Rovan został z tyłu. Zobaczył Yanet.
- Co tu robisz sama?
- Nic, idę twoim śladem – odpowiedziała z uśmiechem.
Wyciągnął do niej rękę, dotknął twarzy.
- Yanet wracaj, proszę do miasta, zbyt tu niebezpiecznie.
Quen zauważył co się dzieje.
- Rovan, kurwa, uważaj! Co ty wyprawiasz? Z kim gadasz? Grzybów się najadłeś do cholery? Przecież nikogo tam nie ma. – I w tym momencie zrobił obrót swoją różdżką, kierując błękitny krąg magicznej osłony na Rovana i szybko po kolei, na każdego woja.
Z za kamiennej ściany wyłonił się ogromny, purpurowy demon. Wielkie, rozpostarte skrzydła, diaboliczny wzrok utkwiony w ofierze. Wzrok ciskający śmiercionośną magią. Szedł z wyciągniętymi szponami prosto na Rovana.
- Rovan! – krzyknęła Yanet, bynajmniej tak mu się zdawało.
Ocknął się a miecz z sykiem wyskakując z pochwy, zawył w powietrzu. Ciął demona poprzez pierś, skośnie, z góry w dół i natychmiast wykorzystując energię ciosu, z dołu w górę, przyklękając, rozchlastując bebech w krwawy skośny krzyż. Reszta wojów dobywszy broni rzuciła się na demona, który chwiał się i rzygał krwią. A po chwili padł z szeroko rozczapierzonymi błoniastymi skrzydłami.
- Tfu, tfu splunął siarczyście na bestię Kazan.
Z za węgła wyczłapał następny demon, posyłając w stronę grupy diabelnie silny strumień czerwonych kręgów śmierci.
- O kurwa! - Tym razem Virek zreflektował się i zakręcił swoją różdżką rzucając jednocześnie błękitne kręgi osłony na wojów, którzy już otoczyli demona. Blisko jak najbliżej, każdy z osobna zadawał szybkie ciosy, by powalić bestię jak najszybciej. Demon wyzionął ducha a padając powalił Kazana, przygniatając go swym cielskiem.- Pomóżcie mi, nie mogę się ruszyć. A kysz!
Wyciągnęli go.
- Tfu! Tfu! – splunął znowu na kolejnego trupa.
- Szlag z nim – stwierdził Rovan – ruszamy kładką na południe, na środkową wyspę. A rozglądać się uważnie i pilnować magicznych kręgów osłony.
Ruszyli jeden za drugim. Po krótkiej wędrówce ich oczom ukazał się iście nieprawdopodobny widok. Duży krąg z trzydziestu Kamieni Ofiary a w środku, w samym centrum, leżący starzec. Chwila wahania czy przekroczyć krąg. Rovan pierwszy wszedł do środka, poczuł swąd siarki i mrowienie stóp jakby stąpał po polu magicznym. Jego amor zaczął delikatnie elektryzować. Nie zważając na to podszedł do starca, który ciężko oddychał. Ukląkł i uniósł jego głowę.
- Belvenie Gallantara, co się dzieje? Co z tobą? Dajcie mu eliksiru, niech wypije.
- Moja pani została oszukana – zaczął mówić słabym głosem starzec – rytuał nie zniszczył Pana Zła lecz przywołał jego sługę. Musicie go zabić, ogromny demon, gdzieś tu jest…zniszczcie go…to jest najważniejsze, szybko! Zbierzcie ludzi i szukajcie gigantycznej, fioletowj bestii zwanej Helclaw. Jego moc przekracza ludzkie wyobrażenie. Trzeba armii ludzi by go pokonać.
- Etna biegnij co sił w nogach po wszystkich poziomach kopalni. – rozkazał dowódca – Biegnij i zwołaj tu wszystkich, których spotkasz, naszych i elvinów, bez wyjątku! Belvenie zostań tutaj, odszukamy bestię i wrócimy niebawem po ciebie.
Starzec nic nie odpowiedział, tylko kiwnął głową na znak, że rozumie.
Pobiegli wąskimi korytarzami. Wypadli na większą przestrzeń. Nagle zza kotary półmroku ukazała się pełna sylwetka stwora, z którym przyszło im się zmierzyć. Było już zbyt późno…na odwrót. Rovan, uniósł rękę w górę na znak stop, by zatrzymać grupę. Wszyscy stanęli jak wryci w ziemię. To co zobaczyli było przerażające. Bestia to była ogromna, rozmiarem dziesięciokrotnie przewyższała ich postury. Monstrum przypominało gigantyczną, fioletową biedronę. Ogromny korpus na dwóch łapach i długie odnóża zakończone hakowatymi kleszczami, wyglądały bardzo groźnie. Jej ogromne, czerwone oczy napawały lękiem… Nawet nie wiadomo, w którym momencie, która kończyna, uderzyła rycerza w pancerz. Na nic się zdały praktyki i zapewnienia najlepszego kowala, jaki zajmował się płatnerstwem w Aresden. Siła uderzenia była tak mocna, że odrzuciła go aż pod mur z roztrzaskaną zbroją, wyrywając z piersi krzyk bólu. Momentalnie stracił całą ochotę na walkę, ale ona chyba była nieunikniona… Kolejny krzyk, potem następny, i następny… z przerażenia i bólu. Wiedząc, że szanse mają znikome rzucili się jednak na bestię… Po czasie dołączył Horan, który swym magicznym młotem sadził razy w to piekielne stworzenie. Dobiegli inni, dołączyli także elvini. Otoczyli bestię zadając silne uderzenia. Za plecami poczuli bliskość magów, którzy wspierali swymi magicznymi umiejętnościami. Stali na tyle blisko, że bestia nie była w stanie miotać nimi po całej okolicy, tak jak to miało miejsce wcześniej. Pojawiły się młoty, topory, miecze, łuki i kilka różdżek. Helclaw bił z okrutną siłą posyłając co niektórych na tamten świat. Lecz razem, wspólnymi siłami było znacznie łatwiej, potwór słabł i jego ciosy nie były już tak bolesne. Po długim czasie, jakimś cudem udało się powalić tą zmorę a była to jedna z najpotężniejszych bestii tego świata, pochodząca prosto z piekieł skąd, bierze swą siłę. Nie napawając się radością z pokonania potwora wrócili najszybciej jak mogli do starca. Leżał w środku kręgu tak jak go zostawili, słaby i blady z zamkniętymi oczami.
- Bestia pokonana – zameldował ktoś.
- Belvenie, historia się powtórzyła, wojownicy rządni sławy zagineli.
- Na boga !
- Co robić by zatrzymać to, by ocalić Helbreath. – Płynęły pytania.
- Uciekać? Czy stawić czoła złu i walczyć?
- Jeśli wasi wojownicy zaginęli – przemówił słabym głosem Belven Galantara – wszystko staje się oczywiste. Kule, o których mówiła moja pani, są prawdziwe. Szukajcie w Wieży of Hell potężnego demona, sługę samego Abaddona, zwanego Tigerwormem. To on włada orbami, w których zaklęte są dusze wojowników obu miast. Zabijcie go! To jedyny sposób, by uwolnić zbłąkane dusze! Bo wszystko to dzieje się za sprawą potężnego maga Xewa. On to bowiem, sprawił całe zło. Wtedy przed laty chciał poślubić moją panią. Odebrał mi ją a potem rzucił jak elfkę przydybana w lesie, bez słowa wyjaśnienia. Jak się później okazało moja pani nosiła nasze dziecko pod sercem i odrzuciła amory maga. Gdy ją odzyskałem, mieliśmy się pobrać. Ale jego gniew był okrutny a zemsta straszliwa. Zniszczył Avalon a moja panią zabił. Uciekł potem, ukrył się. W moim świecie wszyscy poznali prawdę. Ci co przeżyli wiedzieli, ze kuma się z Panem Szarańczy, Abandonem. I musicie to wiedzieć, że póki żyje nie daruje zniewagi jakiej doznał od waszej księżniczki Nikele i Arina, rycerza z Elvine. Zróbcie co serce wam podpowiada. Teraz odchodzę na wieczny spoczynek. Idę w zaświaty na spotkanie z moją panią i moim synem. Długo na mnie czekali po drugiej stronie rzeki. Ezranio Castlove idę do ciebie, czekaj nad brzegiem…Zamknął oczy a na ustach zastygł uśmiech. Uśmiech przeznaczony dla kogoś bliskiego, jedynego, kogoś kto wyszedł mu naprzeciw z wyciągniętymi rękoma w powitalnym geście.
Wszyscy milczeli. Nikt nie śmiał przerwać tej ciszy. Wreszcie Rovan przemówił.
- Husan – zwrócił się do elvina – zbierz waszych piętnaście kamieni, ty Proxim zbierz piętnaście pozostałych. Zabierzmy ciało starca, trzeba go godnie pochować jak nakazuje obyczaj. A teraz udajmy się do swoich miast. Zorganizujmy się i do Tower Off Hell na Tigerworma. Zabić bestię i uwolnić uwięzionych wojowników. Obronimy nasze miasta, obronimy wyżyny Helbrath !
- Obronimy – zawtórowali wszyscy jak jeden mąż.
Ktoś rzucił pelerynę na ziemię. Ktoś inny uniósł ciało Belvena i ułożył na niej. Podbiegli inni chwycili za rogi i ponieśli w milczącym orszaku ku miastu, ku Aresden. Zanieśli do katedry, ułożyli przed ołtarzem, zapalili świece i wyszli cicho, z powaga, z godnością palladyna Avalonu.
Co się działo w mieście to gorsze niż otwarcie Puszki Pandory i wypuszczenie najgorszych plag świata. To masakra, nalot szarańczy. Zabici i konający ranni. To krew, strugi krwi. Bestie przełamały barykadę bram, bronioną przez licznych żołnierzy, mieszczan i łuczników.
Odgryzione kończyny, odcięte głowy, rozszarpane ludzkie ciała mieszające się z częściami zadźganych potworów. Krew, wszędzie krew. Szczek pancerzy, świst mieczy, łoskot młotów, krzyk ludzi…nie krzyk, wrzask…ryk konających bestii, grad iskier i błyskawic…pożary, ściany ognia i dym, dławiący, duszący, paraliżujący krtań. To wszystko, to przerażający obraz apokalipsy, jakiej nie było w stanie, zapisać na zwojach żadne pióro, uwiecznić na płótnie żaden pędzel. Chaosu nie da się zapisać ani słowami ani obrazem. Duch walki nie opuszczał mieszkańców, nie obezwładniał żaden strach. Wręcz przeciwnie wywoływał furię dodającą odwagi, siły i woli zwycięstwa, dla siebie i dla potomnych. Potwory – bestie otoczone, miażdżone padały jedna po drugiej.
- Mili, zbierz jak najwięcej magów – krzyknął Rovan do przebiegającego czarodzieja – ja zwołam wojów i łuczników. Spotkamy się w Hali Gildiowej i na Tigerworma ruszymy.
- Jasne, wedle rozkazu – odpowiedział i zatoczył krąg swoją magiczną różdżką. Po chwili stał się na wpół przeźroczysty.
Rovan powiódł wzrokiem za oddalającym się czarodziejem, którego wyraźnie czerwone ślady znaczyły krwawy trop. W drodze do hali poćwiartował kilka potworów i zebrał ludzi. Tam też czekała spora grupa mężów gotowych do podjęcia walki ze złem ogromnych rozmiarów, walki decydującej i ostatecznej.
- Idziemy przez północną bramę miasta prosto do Tower Of Hell.- Zadecydował Rovan - Tam według wskazówki starca jest bestia, która włada orbami i dowodzi armiami atakującymi miasta na wyżynach Helbreath. W drogę….
Przemieszczali się po płaskowyżu Middlelandu, napotykając po drodze grupy oszalałych potworów. Wypełzały zewsząd, z zagajników z jaskiń z ruin jakich wiele w tych okolicach. Czas naglił , więc szybko rozprawiali się z nimi torując sobie drogę do wieży. W końcu wbiegli do jej wnętrza. Gdzieś ze środka dobiegały wyraźne odgłosy walki. Kierując się zmysłem słuchu, pobiegli w tamtym kierunku.
- Boria, Tearis i Kazan trzymajcie się blisko mnie – biegnąc, krzyknął Rovan – Baz, Avi wy pilnujcie naszej osłony magicznej…oj czuję, że będzie ciężko.
I rzeczywiście, to co ujrzeli było przerażające. Bestia wielkości z dziesięciu chłopa. Nijakich kształtów. Jakby monstrualna liszka, wsparta na dwóch odnóżach, z łbem w kształcie kręgu, pustym wewnątrz. Oblężona przez elvinów odpowiadała ciosem za cios. Biła odnóżami z taką mocą, ze trafieni rycerze wylatywali wysoko w powietrze. A spadając miażdżyli płuca powyginana blachą własnych pancerzy.
- Dawać łuczników – rozkazał Delek, dowódca Królewskiej Gwardii Elvine - Stawajcie jeden za drugim z dala od potwora.
- Magowie wspomagać mocą swych czarów, każdego, nie bacząc na to czy swój czy obcy. – Rozkazał Rovan, dowódca Królewskiej Gwardii Aresden – Wszyscy tu mamy wspólny cel.
Wśród walczących mignął mu Arin, Adek, Hushan i Raster niedawni zacięci wrogowie. Dziś rycerze niepisanego przymierza. Przymierza wspólnej sprawy, zjednoczenia we wspólnej walce, ranię przy ramieniu jak brat z bratem jak krew z krwi. Dziś zakopali topory wojenne, dziś wypili z jednego Grala, gorzki eliksir prawdy. Teraz wiedzieli co robić, by Helbreath nie znikło z kart historii, by trwało nadal. A dwa wielkie bastiony Aresden i Elvine nie legło w gruzach, zasypane popiołem zapomnienia.
Wszyscy bez wyjątku, kobiety i mężczyźni uzbrojeni w co kto miał najlepszego, atakowali potwora, bez lęku i obaw o własne życie.
Bestia zadawała wiele ran i wielu uśmiercała. Lecz pod naporem słabła z każdą chwilą. Teraz niemalże każdy cios powodował eksplozję kolejnych orbów, które kryła pod swoim odwłokiem.
Eksplozje silne i donośne uwalniały dusze wojowników. Dusze wracały do swych bezwolnych ciał, uwięzionych na niższym poziomie wieży. Obudzeni z letargu rycerze i magowie włączali się w tłum dzielnie walczących z Tigerwormem.
W pewnej chwili potwór machnął odnóżem powalając młodego Kazana. Yanet nie wiele myśląc, podbiegła, osłaniając go swym ciałem. W ślad za ciosem Tigerworm zaatakował łbem, po czym rzucił czar błyskawic, które w zetknięciu z podłożem tworzyły kręgi energii elektrycznej o zabójczej mocy, porażając płuca, serce, paraliżując organy i wszystkie czynności życiowe żywych istot.
Yanet uderzona falą magii przeleciała nad Kazanem, uderzając plecami i głową o ścianę. Po czym osunęła się i zastygła bez ruchu obok martwego, elvinskiego rycerza. Rovan zadając kolejny cios potworowi, zauważył co się stało. Za ciosem Rovana ruszyła wojownicza Tearis. Doświadczone czarodziejki Boria i Elwiris nieustannie uleczały rannych. Młodzitka Natali, wspomagała czarami swojego chłopaka Kopcia. Teraz go zostawiła i podbiegła do przyjaciółki Yanet. Schyliła się, szepcąc jakieś zaklęcia. Wlała w uchylone usta jakieś lekarstwo…
Powalona na wznak, otoczona przez wojowników i magów, bestia właśnie konała. Okrzyki, wiwaty, wznoszone wysoko, ponad głowy miecze i różdżki, uściski i łzy radości ze zwycięstwa.
Zwycięstwa okupionego wieloma śmieciami bliskich. Ale też, zwycięstwa otwierającego wrota przyszłości, spokoju i równowagi między ładem a chaosem Świata Helbreath.
Rovan podbiegł do Yanet.-
- Nie! – wydobył się krzyk z wnętrza jego trzewi, nie krzyk, raczej ryk rozpaczy. – Nie umieraj, błagam. Dlaczego nie założyłaś magicznej zbroi? Och co ja bredzę, przecież ci ją odebrałem, idiota.
Podniósł ją, przytulił mocno i pobiegł krętymi schodami prowadzącymi na szczyt wieży. Biegł po dwa stopnie. Dobiegł do ogromnych drzwi, kopnął z całych sił, otwarły się z trzaskiem. Podszedł do sofy i ułożył dziewczynę. Patrzył chwilę…oddychała, lecz oczy miała zamknięte i była blada jak ściana. Krew wąską strużką ciekła jej z kącika uśmiechniętych ust…
Odwrócił się do rozpiętego w głębokim fotelu maga Xewa.
- Spójrz na swoje dzieło. To twoja wina…ratuj ja.
Mag podszedł wolno, wziął za rękę, zbadał puls. Podniósł powiekę, przyjrzał się źrenicy. I nie odwracając głowy rzekł.
- Nikt nie jest w stanie jej pomóc. Ona odchodzi…
- Jak to nie? Ty czarownik uzurpujący sobie boskie prawa, siły i przywileje…Nie potrafisz? Jesteś więc nikim. Namiastką. Twoja moc polega jedynie na zmowie ze złem. Zresztą zostałeś odrzucony przez Międzynarodową Kapitułę Czarodziejów.
- Mam wielką moc władzy nad materią. Masz wątpliwości?
- Wątpliwości ludzka rzecz. Tylko zło takie jak ty, nigdy go nie ma. – rzucił wściekle Rovan.
- Głupcze – Xew odwrócił raptownie, zakapturzoną głowę a z oczu cisnął iskry nienawiści – nicość i pustka jest w tobie, zdobywco świata, który nie potrafiłeś zdobyć kobiety, którą kochasz.
…Wie. Grzebie mi w myślach. Czyta? Chyba nie…pomyślał Rovan…Jednak stara się. I wiem dlaczego. Boi się. Wie, że żywy stąd nie wyjdzie.
W tej sekundzie mag zgiął się w krótkim, błyskawicznym zamachu. Stalowe ostrze, wydobyte nie wiadomo skąd i kiedy, przecięło ze świstem powietrze. Rovan zwinął się w piruecie, uchodząc przed pchnięciem sztyletu, odwrócił się ku niemu bokiem. Jednocześnie silnym chwytem w okolicy nadgarstka zatrzymał rękę przeciwnika.
…Dobry jest, wprost nieludzko szybki…pomyślał Xew…z trudem odskakując w tył. Stracił równowagę, zachwiał się. Chwila nieuwagi a Rov skrócił dystans i już trzymał Xewa za gardło a ostrze sztyletu kłuło skórę w okolicy tętnicy szyjnej, raniąc go do krwi.
- Każda zabawa musi mieć swój koniec – syczał Rovan, prosto w twarz – Każde dobro kończy się złem a zło zamienia w dobro. Co powiesz na moje pchniecie spryciarzu? Będzie dobrem czy złem, zaprogramowany, bezwolny golemie?
Czarodziej skurczył się i dławiąc w bezdechu, wymamrotał jakieś zaklęcie. Posypały się iskry. Postać maga przesłonił niebieski dym i szary pył. Rovan poczuł, że to co było trzymaną w mocnym uścisku szyją Xewa, staje się coraz chudsze i cieńsze. Zanim dym uniósł się do góry a pył opadł na ziemię w ręce Rovana wił się obślizły gad. Brązowy, dwugłowy wąż oplótł dłoń a ogon owinął wokół przedramienia aż po łokieć.
- Brrr. Rovan wściekle zamłócił ręką w powietrzu, usiłując uwolnić się z pętów węża. Trzepnął ręką po raz drugi z całej siły. Usłyszał syk i poczuł coś jakby podwójne ukłucie, nie zwrócił jednak na to uwagi. Cisnął wężem o ścianę…Syk…Gad pełzł w stronę szczeliny.
Rovan, nie zastanawiając się, doskoczył. Uniósł nogę i z całej siły nadepnął obcasem. Miażdżył łeb gada obracając nogą w miejscu. Syk…przeciągły, wrogi, wściekły syk drugiego łba. Rovan natychmiast drugą nogą przydusił drugi łeb do ziemi i deptał zapamiętale jakby chciał gada wbić w ziemię. Syk ucichł, zostało martwe, obleśne ciało węża.
- Tfu! Tfu! – splunął dwa razy i szerokim kopnięciem uwolnił się z widoku rozdeptanej padliny.
Podszedł do Yanet. Dotknął grzbietem dłoni jej czoła…gorączka.
- Yanet…wyszeptał.
Lekko otworzyła oczy, błędny wzrok skierowała gdzieś na sufit i zaczęła mówić słabym głosem
- Rov, odejdź i zostaw mnie. Ja jestem nikim. Ja nie istnieję. Jestem zjawą, iluzją, czymś nienamacalnym, niematerialnym. Tworem twojej wyobraźni. Przyszłam by zawładnąć twoim ego. Zawładnąć tobą, odebrać ci spokój, zakłócić rytm twojego serca. Odebrać ci wszystko, duszę, ciało, rzeczy materialne. Zniszczyć wszystko co stworzyłeś, zburzyć podstawy wiary w uczciwość i bezinteresowność. Jestem duchem. A duchy wracają zawsze by nękać swe ofiary…by zbliżać się do nich, By muskać ich ciało. Tak pojawiałam się ja. Po to byś znienawidził sam siebie i wszystko co cię otacza. A teraz niech ta nienawiść skumulowana do granic wytrzymałości uderzy z pełną mocą we mnie, by mnie zniszczyć, zniweczyć nadzieje, rozproszyć w pył, by nie został żaden ślad, najmniejszy ślad w twej pamięci. Wtedy nastąpi oczyszczenie i wyzwolenie. Zostanie czysty umysł i czyste serce, szukające bratniej duszy, będziesz wolny…a ja zniknę, na zawsze zniknę…Ja byłam twoim snem…
To co błysnęło na jej policzku, było łzą. Zamknęła oczy. Uśmiech zastygł na ustach.
Rovan poczuł nagle, jak coś się w nim rwie.
- Nie, nie…przestań.
Dotknął jej czoła, było chłodne.
…Znalazłem coś, czego nie ma, coś czego nie szukałem…bo to coś, było we mnie. A teraz to zabiłem…Moje serce pęka, czuję pustkę, smutek, rozpacz. Ogień cierpienia spala mnie od wewnątrz. Moje serce pozostanie czarne jak węgiel…spalone nadzieją.
Wielka łza spłynęła na rzęsę, błysnęła tęczą barw jak drogocenny, oszlifowany diament. Poczuł, że gardło ściska mu się do bólu. Klęknął przy sofie. Głowę położył na jej otwartej dłoni…czuł się senny, tracił siły, oddech… drętwiała pokąsana dłoń…zapadał w sen, w którym nie ma obrazów…nie ma nic.
- Yanet…wszystko zostanie tylka legendą, cieniem zimnym jak arktyczny wiatr…
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
kazik
Rada gildii


Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Płeć: Mężczyzna

 Post Wysłany: Czw 21:55, 30 Lis 2006    Temat postu:

Przeczytałem i Bardzo mi sie podoba tylko troche mnie rozbawiło to jak Demon Przygniata mojego Odpowidnika xD i smuci mnie to że Yanet umarła Crying or Very sad

Kasiuu masz talent do takich opowiadań Wink Jakbyś napisala książke zbiłabyś spore kokosy xD
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Special



Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

Skąd: Bielawa/Wrocław

 Post Wysłany: Czw 22:24, 30 Lis 2006    Temat postu:

A ja wole czytać jak mam wydrukowane ;] Jak sobie wydrukuje i przeczytam, to na 100% napisze coś na temat tego rozdziału Wink
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
kazik
Rada gildii


Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Płeć: Mężczyzna

 Post Wysłany: Nie 21:02, 03 Gru 2006    Temat postu:

Kasiuu kochanie Kiedy moge sie doczekać następnego Rozdziału ???? bo abrdzo mnie to wciągneło xD

aha i jeszcze 1 w Poniedziałek czyli jutro mam Nadzieje że WRACAM DO GRY!!!!!!!!!!!!!!
Tylko mze byc 1 problem mam Wywiadówke w Poniedziałek xD
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Gość







 Post Wysłany: Nie 21:58, 03 Gru 2006    Temat postu:

a moze cos o naszej gildi skrobniesz? ;]
 Powrót do góry »
Kala



Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Skąd: Aresden

 Post Wysłany: Wto 18:38, 05 Gru 2006    Temat postu:

W całej legendzie przewijja się wiele ników ludzi z naszej gildii. Są nieco zmienione ale bystry czytelnik szybko skojarzy Razz Czy nikogo ze znanych postaci nie spostrzegliście?
Wiele opisów potyczek z elvami, potworami jest żywcem wziętych z naszych gildiowych, wspólnych wypraw. Gdzieś we wcześniejszych rozdziałach jest więcej nt. gildii.
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
kazik
Rada gildii


Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Płeć: Mężczyzna

 Post Wysłany: Wto 21:14, 05 Gru 2006    Temat postu:

HeHeHe No siebie to zem Odrazu Rozpoznał xD pod postacia Noobka zaczynającego Wielką Przygodę Smile


Bużka Skarbie :*:*:*:*
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Special



Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

Skąd: Bielawa/Wrocław

 Post Wysłany: Śro 14:19, 06 Gru 2006    Temat postu:

Ech... szkoda, ze w czasie gdy powstawała ta Legenda, nie bylo mnie jeszcze z Wami.
Jak bedzie mi sie chciało to pisać, to też Wam dzisiaj coś wrzuce ;]
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Mqq



Dołączył: 15 Gru 2006
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Skąd: Białystok

 Post Wysłany: Nie 15:51, 24 Gru 2006    Temat postu:

Kasiu może naprawde powinnas napisac ksiazke ?! Razz te opowiadania tak mnie wciagneły ze chcialbym jeszcze... Very Happy czekam na nastepne rozdziału jak beda :p
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Tirith



Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Skąd: Rumia

 Post Wysłany: Śro 14:25, 24 Sty 2007    Temat postu:

Hehehe ja siebie szybko odnalazłem. Bravo Kala masz talent Very Happy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Kala



Dołączył: 22 Mar 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Skąd: Aresden

 Post Wysłany: Czw 2:45, 25 Sty 2007    Temat postu:

Tiritku ciesze się, ze tu zajrzałeś Very Happy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum BLOOD and HONOR Strona Główna » Poezja » LEGENDA O HELBREATH rozdz. 17
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie GMT
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group